poniedziałek, 28 grudnia 2015

Tak...

... zwykle wygladala moja obecnosc przy stole swiatecznym
z goscmi... moje dwa cienie nie odstepowaly mnie na krok ;)


( a tu tradycyjnie krotki filmik )

No...

.... i przezylysmy :) Bylo wesolo, pelno ludzi, w sumie trzy dni imprezowania, kazdego dnia z innymi ludzmi, bylo przede wszystkim bardzo swiatecznie, byla pasterka, Pytlusia wariowala ze swoim kumplem Rockim, byla wniebowzieta, ze miala w koncu pieska do swojej dyspozycji przez ten caly czas, ale nie zapominala, aby mi ciagle deptac po pietach, gdziekolwiek bym sie nie poruszyla... Rocky ciagle pilnowal Bessie, wiec w sumie gdzie sie nie ruszylam to mialam za soba podwojny cien...niektorzy z gosci pytali mnie czy ja tym psom daje po kryjomu kielbase, ze tak za mna chodza :)  gdy siadalam do stolu, od razu wskakiwala mi na kolana, gdy Rocky to widzial, to tez mimo, ze za bardzo nie bylo miejsca, to wskakiwal na moje kolanka w ciemno, wiec lapalam go w locie, aby nie spadl... gdy inni jedli, ja nianczylam dwa futra na kolanach... uwielbiam te zwierzaki! Ich zabawy, przepychanki, male zazdrostki, wzajemne podkradanie zabawek i kostek i ogolne psie cwaniactwo mnie rozbrajalo... i oczywiscie jak zwykle spalam oblozona dwoma futrami...

... a teraz jak zwykle, po powrocie mam symptomy grypy, jestem polamana, miesnie jakby mi chcialy wydrzec sie ze skory, tak bola... wszystkie stawy mam bolace i opuchniete, to znaczy przede wszystkim stawy w palcach i nogi od kolan do kostek... przy oddychaniu bola mnie zebra, kregoslup az trzeszczy z bolu, nawet piety i piszczele przeszywaja pradem az po czubki wlosow... nawet powieki mam ciagle spuchniete, z reki musialam sciagnac bransoletke, bo sie luzy wypelnily opuchlizna i zaczelo cisnac... pierscionka z palca nei moglam sciagnac... itp itd... zaznaczam, ze bratowa nie wpuscila mnie do kuchni, zawsze sprawdza czy znowu  mam nogi i rece opuchniete i zamiast mnie zagonic do roboty to kaze mi siedziec na kanapie i trzymac nogi w gorze, brat sprzatnal dom, zanim ja przyjechalam, pieski bawily sie tylko ze soba i w sumie to tylko siedzialam i zagadywalam brata corke... alkoholu w ustach nie mialam... jednym slowem nie robilam nic, no moze oprocz wychodzenia z psami na spacer co kilka godzin... to jest bardzo dziwne... tylko od nich przyjezdzam w rozsypce... za kazdym razem...

Mam nadzieje, ze fajnie spedziliscie swieta, w milej atmosferze,
z ludzmi i zwierzakami,ktore kochacie lub tylko lubicie ;) Pozdrowionka!

A oto Pytlusia w swiatecznej krasie, w goscinie ;)


środa, 23 grudnia 2015

Przez...

... ponad 20 lat nie rozmawialam z bratem i jego rodzina... od jakiegos czasu znow nawiazalismy kontakt i chyba wreszcie dojrzelismy do tego, aby juz tak zostalo - szkoda tylko, ze rodzice tego nie dozyli :(  ... ta mysl bardzo mnie boli... ale do brzegu... dzisiaj zabieram Pytlusie i gore prezentow i jedziemy autobusem na wies za Toronto na kilka dni na swieta... juz drugie wspolne... mimo, ze najchetniej nie wysciubilabym nosa ze swoich czterech scian, staram sie...wiem, ze bedzie tam wesolo... wiem, ze bede tam mile widziana i zaopiekowana jak krolewna... jednak za kazdym razem przed wyjazdem czegos sie panicznie boje do utraty tchu, i za kazdym razem po powrocie do domu jestem fizycznie chora przez prawie caly nastepny tydzien... za kazdym razem... swiadomosc chce normalnosci, a podswiadomosc najwyrazniej ciagle stroi fochy...

Zycze Wam Pogody Ducha, Duzo Zdrowia i Spelnienia Wszystkich Marzen!

(Pytlusia ze swoim kumplem Bungoo - juz dobrowolnie chodzi
na spacery z obcymi - nie trzeba jej juz ciagnac na smyczy i juz nie piszczy
przy rozstaniach. Wychodzi z mieszkania radosna i wraca z szerokim 
usmiechem na mordce, ale ciagle wita sie ze mna jakby mnie nie widziala 
przez miesiac)

środa, 16 grudnia 2015

Po co...

... :)


a ogladajac TO tradycyjnie odstresowuje sie 

Przy okazji witam i pozdrawiam :)

Kanada
79
Polska
19
Francja
16
Stany Zjednoczone
16
Niemcy
2
Wielka Brytania
1
Japonia                                       

niedziela, 6 grudnia 2015

W...

... psim przedszkolu, na ktore sie wreszcie zdecydowalam po dlugich poszukiwaniach, Pytlusia wypoczywa sobie z kumplem :)





a tutaj krotki slideshow Pytlusi z przed tygodnia....

niedziela, 29 listopada 2015

W czasie ....

...wczorajszego spaceru odkrylam taki zakatek. Wypuscilysmy sie z Pytlusia na prawie 4km. :)


Jesli ktos z Was ma ochote obejrzec wiecej tych kolorowych portretow, to zapraszam nad mojego  jutuba tutaj a tutaj ten sam Regent Park znaleziony w necie.

Po powrocie do domu zalalam wrzatkiem swoja ulubiona japonska ostra zupke z torebki i zamiast usiasc przy stole, wzielam talerz napelniony po brzegi tym wrzatkiem i usiadlam na fotelu i odchylilam sie do tylu na oparcie. Spadla na mnie kropla wrzatku, tak zapieklo, ze chcialam odstawic na bok talerz. Zatrzesla mi sie reka i wylalo sie wiecej, wtedy wpadlam w panike i juz nie moglam sie ruszyc i takim sposobem wiekszosc zupy wylalam na swoja klatke piersiowa i brzuch! I z bolu zaczelam wrzeszczec na caly glos. Gdy w koncu jakos sie wygramolilam z tego fotela, pobieglam pod lodowaty prysznic w ubraniu. Stalam pod ta woda i wrzeszczalam z bolu, krotko bo zaraz zaczely wychodzic bable i odlazic skora i wtedy nawet powietrze dotykajace ran bolalo jak cholera. Gdy zakrecilam wode, nie moglam sie ruszyc z miejsca i nie wiem ile tak stalam. Jakos sciagnelam ubranie i wychodzac z pod prysznica potknelam sie o zabawki. W czasie gdy stalam pod prysznicem i wrzeszczalam z bolu Pytlusia zdazyla mi naprzynosic prawie polowe swoich zabawek do lazienki! Na pewno byla wystraszona, bo nigdy nie slyszala mnie tak glosno wrzeszczacej i placzacej. I tu zakoncze ten opis. Kazdy z Was na pewno sie czyms tam poparzyl w zyciu, wiec wiecie co to za bol. Ja bede miala blizny na dekolcie i na brzuchu i wygladam jakbym sie tradu nabawila. I dopiero dzisiaj rano moglam na siebie zalozyc cieniutka pizame. Na pogotowie nie zadzwonilam. Dalam sobie rade sama.... ale tak szczerze to ja nie o tym chcialam...

Dzisiaj, po tych wczorajszych perypetiach, gdy wstalam i sie wreszcie ubralam, pomyslalam, ze po raz pierwszy od bardzo dawna czuje sie jakbym na nowo odzyla. Jakas taka dziwna radosc mnie ogarnela. Ze juz mnie poparzenie tylko szczypie. Ze tak prawde mowiac nic mnie nie boli. Nie fizycznie, tylko psychicznie. Jakbym sie wydostala wreszcie po bardzo dlugim czasie z bardzo glebokiego i zimnego dolu i zobaczyla slonce po raz pierwszy. Naprawde dziwne uczucie! Wyglada na to, ze przynajmniej teraz w moim przypadku ten fizyczny bol jakby odblokowal we mnie psychiczny komfort. Nie wiem jak dlugo to bedzie trwalo, ale ciesze sie kazda chwila... i tym chcialam sie dzisiaj z Wami podzielic :) 

Dziwny jest ten swiat.

sobota, 28 listopada 2015

środa, 25 listopada 2015

Pytlusia i jej BFF...

... Rocky :)


Im sie jeszcze nie znudzilo, a mnie ciagle zachwyca ;)


P.S.

a tak w ogole to witam Kanade, US, Polske, Kenie !, Niemcy, Irlandie i Turcje nawet! :) ktore tu ostatnio zagladaja :)  Wielkie dzieki! Witam i Pozdrawiam! Szkoda, ze nie chcecie napisac nawet slowka, ale sama czesto sie nie odzywam, wiec rozumiem :) Kolejnosc podana wedlug ilosci przegladu tej strony, od najwiekszej do najmniejszej ;)

P.S. update:

witam tez Ukraine i Filipiny! :)

wtorek, 24 listopada 2015

Pytlusia...

... na spacerze ze swoim BFF, najlepszym przyjacielem :)






P.S.

Znow chodze po lekarzach...znow agorafobia mniej wiecej poza kontrola...Pytlusia co raz czesciej chodzi na spacery z obcymi...depresja?... bez zmian... ale ze do konca roku mialo byc pozytywnie, wiec....

piątek, 13 listopada 2015

Kanadyjska....

.... przyroda ;)


p.s. do konca roku nie marudze, wiec jesli nie bede miala nic pozytywnego do napisania, 
po prostu wstawie fotke

środa, 4 listopada 2015

Ciesze sie...

.... urokami jesieni. Zainstalowalam sobie w telefonie program do liczenia krokow, spalonych kalorii, dystansu, czasu w ruchu, czasu w postojach i kazdy moj krok jest zakreslony na mapie spaceru. Bardzo mi sie podoba to ustrojstwo. Dzisiaj przeszlysmy z Pytlusia 8km! i na koniec zahaczylysmy o park dla psow, gdzie Pytlusia jeszcze wykrzesala troche energii, aby pobiegac z innymi futrzakami. Skad ona ma tyle energii to nie mam pojecia. Pogoda byla piekna. Slonce i temperatura powyzej 20C. Zalaczam zdjecia z malutkiego parku Wellesley w dzielnicy Cabbagetown, w Toronto...uwielbiam jesien! ale chyba juz o tym pisalam ;)  Pozdrowionka!








Po osmio kilometrowym spacerze na tych krotkich nozkach, Pytlusia jeszcze wykrzesala sily na to:

(niestety, zanim zglebie tajniki programu do upiekszania video na pewno minie troche czasu :) 

sobota, 24 października 2015

Niedlugo...

.... wroce do pisania bloga, ale bedzie juz bardziej optymistycznie... przeszlam przez male piekielko, ale powoli chyba zaczelam odbijac sie wreszcie od tego dna... nie chce zapeszac... narazie chcialam bardzo serdecznie wszystkich pozdrowic i pokazac moja mala Pytlusie w akcji :) Specjalnie dla niej rozszyfrowalam wreszcie tajniki dobrodziejstw telefonu i jego roznych aplikacji i oto moje pierwsze dzielo:)

Moja mala miastowa dziewczynka korzystajaca z urokow kanadyjskich zabaw na wolnym powietrzu ;) 


POZDROWIENIA.

środa, 5 sierpnia 2015

Chcialam....

... napisac o depresji, ktora mnie chyba bardziej meczy niz agorafobia, ale nie moge. Psychiatra ostatnio powiedzial mi, ze ja sie po prostu sama hipnotyzuje i stad moja psychika przeklada sie na fizyczne problemy. Nawet nie prosilam o rozwiniecie tematu. Mam wszystkiego dosc.

Wczoraj rano oddalam Pytlusie do sterylizacji. Poplakalam sie, gdy ja weterynarz zabral. Czulam sie jak zdrajca. Ona taka ufna, rozbawiona, zostala tam sama. Zanim wybralam forme sterylizacji bylam w sumie w czterech klinikach weterynaryjnych. Kazdy zachwalal swoja metode jako najlepsza. Normalna operacja, najtansza, oznaczala oddanie Pytlusi do szpitala dzien wczesniej, szwy na brzuszku i kolnierz na szyi przez dwa tygodnie. Laserowa operacja, drozsza, oznaczala to samo co normalna, tylko z uzyciem lasera, ale rekonwalescencja taka sama. Wybralam metode laparoskopowa, najdrozsza. Zaplacilam prawie tysiac dolarow. Oddalam Pytlusie rano, a odebralam ja szesc godzin pozniej. Gdy nie byla w narkozie caly czas ktos z nia byl. Dwa razy dzwonili do mnie - raz, aby powiedziec, ze sie bawi z dziewczyna, ktora ma sie nia opiekowac, drugi raz po operacji. Zrobili jej na brzuszku dwie malenkie dziurki, ktore po operacji zakleili specjalnym klejem. Nie ma szwow. Nie musi nosic kolnierza. Leki przeciwbolowe mam jej aplikowac przez trzy kolejne dni. Wygolili jej dlugie futerko na brzuszku, na bokach i na lapce. Wyglada dziwnie teraz. Cale szesc godzin czekajac na odebranie jej z kliniki bylam chora. Gdy ja wet przyniosl, siedziala u niego na rekach i trzymala swoja zabawke w pyszczku. Gdy ja zobaczylam jak sie cieszy na moj widok i skacze jak mloda kozka to dopiero wtedy odetchnelam z ulga. Nie wiem co ja sobie wyobrazalam, ze ja ledwo zywa do mnie wyniosa?
Taksowka przyjechalysmy do domu. Spala cala droge przytulona do mnie. W domu od razu pomaszerowala do miseczek ze swoimi smakolykami. Potem zaczela sie bawic zabawkami, skakala po fotelach, na lozku. Biegalam i ja sciagalam na podloge, bo balam sie, ze jej sie cos jednak stanie od tego skakania. Przeciez dopiero co miala operacje.  Bawila sie ze mna. Przekopala mi kwiatki na balkonie. Od sasiadow dostala zabawki. Byla zachwycona. Ja jej wczesniej nakupowalam smakolykow i tylko jej podstawialam pod nosek. Byla bardzo rozbawiona, tak jak zawsze i gdyby nie to zgolone futerko to pomyslalabym, ze ta operacja to mi sie tylko przywidziala. Przespala cala noc. Rano o szostej obudzila mnie delikatnie buziakami. Od razu wstalam. Musialam ja karmic z reki, bo nie chciala nic jesc z miseczek. Dla niej to bylo jeszcze za wczesnie, a ja chcialam jej dac lekarstwo przeciwbolowe jak najszybciej, a na pusty zoladek nie moglam. Gdy zobaczyla lekarstwo w strzykawce to zaczela sie tak cieszyc, jakbym przynajmniej kielbase w reku trzymala. Gdy przykucnelam to mi od razu te strzykawke wyrwala z reki. Zlapalam ja i tylko wstrzyknelam plyn, bo odpowiednia koncowke strzykawki miala juz w mordce. Chyba jej smakowalo, bo chciala jeszcze. Przez trzy dni moze chodzic tylko na bardzo krociutkie spacery, wiec poszlysmy na krotka przechadzke. Mam nadzieje, ze nie cierpi, ale chyba gdyby ja cos bolalo to chociaz by zapiszczala? Znaki na brzuszku po operacji sa prawie niezauwazalne. Humor jej dopisuje, wiec chyba najgorsze ma juz za soba. Przeraza mnie fakt, jak bardzo sie do niej przywiazalam przez te kilka miesiecy...tak az do bolu.

niedziela, 26 lipca 2015

7:04...

... rano...25C... podobno bez wilgoci...okaze sie jak wyjde na zewnatrz... kolejna nieprzespana noc... promienie sloneczne powoli wychylaja sie zza budynku i za chwile oswietla cale moje mieszkanie... za chwile wezme prysznic... i wymarsz... na inne dolegliwosci czasami juz udaje mi sie nie zwracac uwagi przez chwile... najwazniejsze, ze narazie normalnie oddycham i z calych sil staram sie nie panikowac...trzymajcie kciuki, aby ten cholerny spacer sie udal bez zadnych mecyi....Pytlusia w ogole sie chyba nie wyspala... cala noc sprawdzala co chwile co robie... teraz chodzi i ziewa i smiesznie sie przeciaga... nie mam pojecia czym ja sobie zasluzylam na takiego kochanego psiaka...

środa, 22 lipca 2015

Upaly...

... czterdziestopniowe minely, wiec dzisiaj wyszlam z Pytlusia na spacer trzy razy. Objawow towarzyszacych nie bede opisywac, bo bede sie powtarzac. Nie bylo to przyjemne. Z samego rana na jak mi sie wydawalo pustym chodniku, znienacka ktos lamanym angielskim niby do siebie pod nosem gruchnal mi prosto w ucho, ze to wstyd byc pijanym z samego rana. Bylo po szostej rano. Myslalam, ze jestem sama na chodniku. Co chwile zatrzymywalam sie i podpieralam to o drzewo, to o mur, to o plot, to przysiadlam na murku. Zawroty glowy i nudnosci bardzo mnie meczyly i musialam jakos sie 'uziemniac', ale nie prrzyszlo mi do glowy, ze bede wygladac jakbym byla pijana! Jedynie dusznosci wyjatkowo mnie nie meczyly, wiec spacery dzisiaj byly dluzsze.Masochistycznie trzy razy, rano, w poludnie i wieczorem... dwa razy wracalysmy do domu taksowka... i raz po powrocie do domu po trzecim spacerze zemdlalam w domu. Psychicznie jestem wyprana i oklepana. Strach jaki mnie meczy nazywam surowym, bo zadnych konkretnych katastrof w zyciu nie mam, zlych rzeczy, ktore mnie w zyciu spotkaly juz od dawna nie magluje, o niczym innym zupelnie nie mysle, oprocz tego aby wyjsc z domu, nie zgubic Pytlusi i wrocic do domu o wlasnych silach. To jest moje jedyne zmartwienie. Panicznie boje sie o Pytlusie i ciagle placze gdy o niej mysle. Od czasu do czasu dostaje jakichs drgawek niekontrolowanych. Juz kilka razy snilo mi sie to samo, ze budze sie w trumnie zasypanej pod ziemia i zaczyna mi brakowac tchu i sie dusze.. Pytlusia mnie za kazdym razem budzi,  lize mnie wtedy jakby brala udzial w wyscigach i przynosi mi swoje ulubione zabawki i kladzie je na mnie, tuli sie do mnie i lapka dotyka mojej twarzy i tak przy mnie skacze i przynosi swoje smakolyki i chrupki i kladzie obok mnie na poduszce, az w koncu po jakims czasie oddech zaczyna mi sie uspokajac i gdy zaczynam normalnie oddychac to kladzie sie przy mnie na mojej poduszcze wtulona we mnie i dopiero wtedy zasypia.... a ja wtedy w placz, ze przeciez nie po to sobie szczeniaka do domu sprowadzilam, aby sie o mnie martwil, tylko po to, aby go otoczyc miloscia i sprawic, aby mial fajne zycie i razem z nim bezbolesnie wyjsc wreszcie ze swojej skorupy... abym wreszcie mogla sie skupic na zwierzaczku, a nie ciagle na sobie... Teraz znow jestem na takim dnie psychicznym, ze chcialabym po prostu zasnac i sie juz nie obudzic. Pewnie gdyby nie Pytlusia to po raz czwarty sprobowalabym. MAM DOSC! Za tydzien kolejna wizyta u psychiatry. Jak mi znow powtorzy, ze to wszystko siedzi w mojej glowie i ze wystarczy tylko jak w pilocie zmienic program, aby wszystko wrocilo do normy to chyba napisze jakas skarge na niego.... moze wtedy ktos sie zlituje i przydzieli mi innego psychiatre, ktory jakos zawalczylby z moimi fizycznymi objawami depresji i agorafobii... no przeciez nawet schizofrenika mozna jakos unormowac lekami, a ja mam sie meczyc z tym byle czym???

Gdy zakladalam bloga to myslalam, ze bede pisac sobie lekko o depresji (bo myslalam, ze agorafobii juz sie pozbylam) i ze dzieki temu pisaniu spojrze na siebie jakos z boku i moze to jakos pomoze? Nie myslalam jednak, ze w tak krotkim czasie mi sie pogorszy... i glupio mi, ze w kolko pisze o tym samym.... odpisywanie na listy odkladam na lepsze czasy, a te nie nadchodza!! Aby oderwac mysli od swoich dolegliwosci chodze sobie po innych blogach, aby skupic sie na czyms innym.... ale przy okazji tez na fejsbuku czytam mnostwo tragicznych wiadomosci i pod swoim wlasnym imieniem i nazwiskiem dobitnie, idac pod prad i nazywajac rzeczy po imieniu, komentuje wszystko co mi sie nie podoba i tylko czekam kiedy policja zapuka do moich drzwi.... moze to byloby jakies wyjscie?

a tak szczerze to mam jedno jedyne marzenie.... byloby do
zrealizowania gdyby nie ta agorafobia i ta oglupiajaca depresja :(

Wziac rower, zapakowac namiot, specjalny wygodny koszyk rowerowy dla Pytlusi juz nawet mam, zapakowac najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyc na tym rowerze w dzika Kanade, z dala od ludzi, czterech scian, internetu i betonu... tego z ludzkiej glupoty przede wyszystkim... gdyby nie male potkniecie to juz dawno spelnilabym to marzenie.... a teraz? Wpatruje sie tylko z utesknieniem w to zdjecie, ktore sobie zrobilam wloczac sie samotnie na rowerze po kanadyjskich Gorach Skalistych:




niedziela, 19 lipca 2015

Bylam...

.... u psychiatry. Nie zmienil moich lekow. Nadal biore jedenascie roznych tabletek - ten sam zestaw od szesciu lat. Dodal tylko lorazepam, ktory mam brac przed kazdym wyjsciem z domu. Przed moim wyjsciem z gabinetu na druczku do recept napisal mi wierszyk:

I know what to do. Just get out.
I can do it. Just do it now.

w wolnym tlumaczeniu:

Wiem co zrobic. Wyjsc.
Potrafie to zrobic. Zrobie to teraz.

!!! - to jest jego recepta na moja agorafobie!!!

Fakt, ze od momentu gdy zaczelam brac lorazepam przed wyjsciem z domu, ani razu nie zemdlalam i nie mialam ataku paniki gdy wychodze na dwa bardzo krociutkie spacery naokolo bloku... ale ciagle naokraglo (nie tylko na spacerach) mecza mnie nudnosci, zawroty glowy, wrazenie odrywania sie od ziemii, okropne bole glowy, swiatlowstret, dusznosci i taki sobie surowy strach... strach jest taki, ze mam wrazenie jakby ktos mi rece na szyi zaciskal.... ja sie po prostu dusze ze strachu... i nie spie ostatnio mimo, ze jestem wiecznie zmeczona... nie robie nic... jesli wychodze na spacer, czy wstane w mieszkaniu to robie wszystko w zwolnionym tempie, aby jakimis naglymi ruchami nie wywolac wymiotow, albo nie przewrocic sie od zawrotow glowy...Pytlusia bawi sie zabawkami, biega w podskokach po calym mieszkaniu, ciagle cos robi, jest bardzo zabawna, kochana i taka energiczna, ale nie rozrabia... i to mnie martwi... jak na moj gust jest za grzeczna... leze i ja obserwuje... i wydaje mi sie jakby robila wszystko, aby mnie rozsmieszyc, ale mi nie przeszkadzac...co jakis czas podbiega tez do mnie i albo dotyka mojej twarzy swoim zimnym noskiem, albo kladzie sie obok mnie na pleckach i wystawia brzuszek do miziania... gdy sie zmeczy zabawa to kladzie swoja morde na mojej poduszce i przytula ta mordke do mojej twarzy, zasypia i smiesznie posapuje...zauwazylam, ze gdy kladzie sie spac to zawsze mnie dotyka, najczesciej morda do mojej twarzy, albo kladzie sie na moich nogach, albo kladzie mordke na mojej szyi, albo zwyczajnie polozy lapki na moja reke... zupelnie jakby chciala sie upewnic, ze jej nie uciekne gdy ona spi... czesto patrze na nia i nie moge pohamowac placzu...glownie, ze nie moge wyjsc z nia na porzadny dlugachny spacer.... jestem bezsilna... psychiatra powiedzial mi, ze te moje wszystkie fizyczne dolegliwosci powstaja w mojej glowie i musze zaczac myslec pozytywnie... popatrzylam na niego i rece mi opadly... facet ma ponad czterdziesci lat praktyki jako psychiatra i karmi mnie TAKIM frazesem? Przeciez mu tlumaczylam, ze przez pierwsze dwa miesiace z Pytlusia prawie wszystko bylo w porzadku... zaczelam nawet myslec, ze wreszcie wychodze z tego bagna.... spedzalam z Pytlusia czas na zewnatrz po kilka godzin dziennie i dopiero od dwoch ostatnich miesiecy organizm znienacka zaczal mi strajkowac... i gdy pierwszy raz uslyszalam, ze to jest spowodowane stresem to prawie popukalam sie w glowe... jakim stresem? Przeciez mam wesolego kochaniutkiego szczeniaczka, ktory ciagle doprowadza mnie do smiechu, a mi tu ktos ze stresem wyjezdza? A teraz? Jak ja mam sie przedzierac z pozytywnymi myslami przez moje chocby tylko nudnosci, albo gdy oddychac nie moge.... szczegolnie gdy swiat szerzy nienawisc i morduje sie jakby byl na wyscigach,  wysadza w powietrze, niszczy co sie da, a czego nie zniszczy to zasypuje smieciami, ludzie choruja na straszne choroby, jedni chca zyc, a umieraja, inni chca umrzec, a zyja, bogaci zabieraja biednym, biedni zabieraja bogatym, wszystko kotluje sie jakby nagroda dla najlepszych bylo zycie wieczne tu na ziemii, a przeciez za sto lat i tak wszyscy wyladujemy na cmentarzu, jak bedziemy mieli szczescie.... ludzi powinno sie prowadzic na ten cmentarz regularnie raz w tygodniu, bo niektorzy najwyrazniej zapominaja, ze wszyscy tam wyladujemy i zamienimy sie w zatrute pozywienie dla robali... i dla tego pylu, ktorym na pewno sie staniemy, warto robic zadyme ze swojego tak krotkiego zycia? Taaa... najwazniejsze to myslec pozytywnie...

czwartek, 9 lipca 2015

Oddalam Pytlusie...

... do pralni dzisiaj pierwszy raz :)
Byla tam 6 !!! godzin!! Wyszla stamtad jak mloda bogini :)))
Gdy mnie zobaczyla siedzaca na laweczce w poczekalni to wyrwala smycz
z reki kobiety, ktora ja prowadzila, wskoczyla mi na kolana i wariowala na tych kolanach
dobre ponad pietnascie minut zanim moglam zaplacic :)


wtorek, 7 lipca 2015

Slow...

... mi brak. Dzisiaj rano poszlam na spacer. Przez caly czas nie moglam porzadnie zlapac powietrza i bylo mi slabo... dobra... mowie sobie, ze to tylko chyba panika... zwolnie, skupie sie na piesiu to przejdzie... nie przeszlo... gdy zaczely mi rece i twarz dretwiec to wrocilam do domu! Umowilam sie wczoraj z sasiadem, ze zostawie dzisiaj rano Pytlusie u niego i zrobie runde po pobliskich sklepach... no i tak zrobilam mimo, ze nie czulam sie dobrze... poszlam do trzech sklepow... zrobilam zakupy... caly czas zle sie czulam... wyszlam w koncu z podziemia na zewnatrz i w tlumie ludzi zwymiotowalam... wstydu sie najadlam... rozplakalam sie z bezsilnosci... jakas kobieta dala mi wody... ktos tam podszedl i zapytal sie jak mi pomoc... reszta, dzieki bogu, omijala szerokim lukiem... w koncu sie pozbieralam i okolo 300 metrow do domu, a ja sobie podjechalam taksowka, chyba raczej niezbyt wygladalam, bo kierowca nawet nie marudzil, ze taki krotki kurs ma... w domu polozylam sie i z godzine lezalam zanim sie pozbieralam i poszlam do sasiada po Pytlusie... zielona i prawie fioletowa na twarzy, czarne kola pod oczami... nedza i rozpacz... nie wytrzymalam i mu sie wyplakalam... stwierdzil, ze on wezmie Pytlusie do siebie, a ja mam sie zebrac i zamiast czekac na psychiatre, to pojechac do psychiatryka na pogotowie po pomoc ! Posiedzialam u niego, uspokoilam sie, zabralam psine i wrocilam do domu... polezalam i teraz siedze w internecie i czytam co mi wpadnie w rece, aby mysli odciagnac od tego, ze mi niedobrze... w tygodniu zrobie pranie...jesli nic sie nie zmieni i psychiatra nie oddzwoni to po niedzieli pojde do psychiatryka....ja tu chyba naprawde wariuje... tabletki biore codziennie, a szczerze mowiac nie wiem po co .... sie porobilo!! ... no to sie wyzalilam...zdaje sobie sprawe z tego, ze sie powtarzam.... jednym slowem ciagle nie jest dobrze... ale mnie odrzuca od tego psychiatryka i tak odsuwam te wycieczke tam jak najdalej moge, ale jesli nie wytrzymam do nastepnego tygodnia to pieprzne wszystko i tam pojde i juz.... nie no... sami widzicie, ze nawet normalnie pare slow napisac nie moge chociazby o pogodzie... no dobra, mamy upaly i saune... zachod Kanady sie pali, a dym z tych pozarow dotarl juz na wschod do nas... a przeciez Kanada nie jest taka mala! ... ostatnio dwie osoby (psie znajomosci) namawialy mnie, abym pojechala z nimi (osobno) w tropiki (bo tanio) i do Azji (bo pojedynczo za drogo)... wiem, ze chca dobrze, zreszta o moich problemach nie zwierzam sie....a co ja mam powiedziec? ... ja tu mam problem z wyjsciem na spacer pare krokow od bloku!! smile emoticona Ania z Las Vegas namawiala mnie, abym z nia pojechala gdzies na jakies tropikalne wyspy, bo bardzo tanio... zebym zabrala Bessie i ze bedzie fajnie... no to zaczelam jej dokladnie opisywac przez co ostatnio przechodze i ze wyjazdy dalej niz kilometr z mieszkania na razie nie wchodza w gre... to mi zaczela doradzac, ze mam pozytywnie myslec, brac gravol na nudnosci, tabletki od bolu, cos na uspokojenie i bedzie dobrze :))) Zeby to bylo takie latwe! Ja juz w ogole nie mysle! ani pozytywnie, ani negatywnie tylko modle sie aby mi wreszcie przeszly dolegliwosci, ze zadne leki nie dzialaja, ze to problem z glowa, przeniosl sie na problem z cialem... ze jestem w rozsypce i na razie nie mam nad tym kontroli i wyjazd to bylyly tylko wyrzucone pieniadze.... ja swoje, a ona swoje... ciagle mi podsyla co raz to nowe oferty w tropiki...no jeszcze zima to rozumiem, ale jechac w tropiki latem? smile emoticon...dla mnie chwilowo szczytem marzen jest wziac Pytlusie i powloczyc sie z nia nad jeziorem Ontario (ktore zaczyna sie jakies trzy kilometry ode mnie) i oddychac normalnie... a bylo tak pieknie... wegetowalam sobie spokojnie zamknieta w domu, to mi sie leczyc depresje i agorafobie bezbronnym psem zachcialo... normalnie jakbym kij w mrowisko wsadzila!... nie zrozumcie mnie zle, absolutnie nie zaluje, ze mam Pytlusie! Nie oddam jej nikomu! tylko od jakiegos czasu (tak okolo poltora miesiaca chyba) moj organizm zwariowal i nie mam pojecia jak dlugo jeszcze tak wytrzymam :(

sobota, 4 lipca 2015

U mnie...

... dzisiaj wreszcie nastapila malenka zmiana. O godzinie siodmej rano zabralam Pytlusie i wyszlam na spacer na puste ulice. Zero ludzi, bardzo malo samochodow, slonce, chlodek i oszalamiajacy zapach lipy. Bylysmy na zewnatrz ponad poltorej godziny. Zrobilam tez zakupy. Gdy rozbolala mnie glowa i zaczely meczyc nudnosci, szybko wrocilysmy do domu. Postep - nie zemdlalam, nie mialam zadnego ataku paniki, ale bol glowy i nudnosci mecza mnie do teraz. Od jakiegos czasu jestem tez bardzo zmeczona. Do tego stopnia, ze zasnelam z kubkiem zimnej kawy w reku, ktora wylalam na brzuszek Pytlusi, bo spala obok mnie na pleckach. Moj psychiatra chyba jest na urlopie, bo jeszcze nie oddzwonil! Psychiatryk obchodze na razie szerokim lukiem. Ogolnie mam wszystkiego dosc, ale cieszy mnie, ze wyszlam wreszcie sama na spacer i nic sie nie stalo. Zawsze to jakis maly kroczek do przodu, szkoda, ze przewaznie towarzysza mu przynajmniej dwa do tylu.

Dziekuje wszystkim za komentarze, maile i slowa wsparcia. Bardzo mnie one ciesza!
Wybaczcie, ze od razu nie odpisuje na maile. Odpisze na wszystkie na pewno, tylko teraz mam troche gorsze dni i nie wychodzi mi skupianie sie na pisaniu. Przepraszam.

Pozdrawiam Was wszystkich!

środa, 24 czerwca 2015

Na kaczy...

... przyczlap od bumbulatora...obiecalam sobie przez jakis czas pisac tylko o przyjemnych rzeczach, ale nie moge.... wiec stad cisza... nic sie nie zmienilo z wychodzeniem... dwa razy zemdlalam... ostatnio nawet zle mi sie zrobilo gdy tylko podeszlam do drzwi... nie jest ciekawie... psychiatra nie oddzwania... praktycznie jestem znow wiezniem swojej rozhisteryzowanej glowy i czterech scian... nie wychodze nawet na balkon.... mam sie nie stresowac... jak ja mam sie nie stresowac, gdy powinnam wychodzic systematycznie na spacery, a boje sie zgubic psa jesli zaslabne na ulicy! Wmawiam sobie, ze przeciez nic sie nie dzieje, a organizm ma swoje wlasne plany. Nawet wrogowi nie zycze takiej pulapki w jakiej sie znalazlam...

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Obudzilam sie...

...dzisiaj po kilku godzinach snu. Zanim otworzylam oczy pomyslalam - chwilo trwaj. Zero jakichkolwiek dolegliwosci. Pod reka czulam cieple futerko wtulone we mnie. Otworzylam oczy. Zobaczylam Pytlusie lezaca na pleckach. Moja reka lezala na jej brzuszku. Ona dwoma lapkami trzymala sie tej mojej dloni. Pyszczek miala otwarty i cichutko posapywala. Usmiechnelam sie na ten widok. Moglam spokojnie przyjrzec sie jej szczerbatym zabkom, ktore wypadly, ktore juz odrosly. Nie wiem jak dlugo tak sie przygladalam. Poczulam sie naprawde blogo. Po jakims czasie Pytlusia kichnela, zauwazyla, ze na nia patrze, zerwala sie na swoje cztery lapy i na powitanie zaczela pytlowac jezorkiem po calej mojej twarzy mlaskajac smiesznie i dziko merdajac ogonkniem, jakby wrocila z bardzo dlugiej podrozy. Zaczelam sie z nia bawic. Przyniosla misia. Polozyla go przede mna. Gdy wyciagnelam do niego reke, zlapala go szybciutko i uciekla. Tak kilka razy. Cieszyla sie jakby sprawialo jej przyjemnosc, ze udalo jej sie zrobic mnie w konia. Potem przyniosla pileczke. Gdy ja rzucilam biegla smiesznie w podskokach, boksujac czasami w miejscu, bo jej sie lapki slizgaly po parkiecie, futerko rozwiane, szczescie wymalowane na pyszczku. Przynosila ja z powrotem i czekala, az rzuce z powrotem. Ile ten piesek ma energii!! Potem pileczka jej sie znudzila to zaczela biegac po calym mieszkaniu w kolko. Smigala jak blyskawica. Zatrzymywala sie chwilami i cos tam pod noskiem powarkiwala, jakby mowila mi, abym sie tez ruszyla i z nia pobiegala. Skonczyla ten maraton gdy w ktoryms momencie nie wyrobila sie z zakretem i uderzyla glowka w fotel. Chyba zabolalo, ale nie pisnela ani razu. Bawilam sie z nia dalej. Potem wstalam wreszcie, poszlam zrobic sobie kawe i pierwsze sniadanie od kilku dni. Zanim wzielam sie za swoje sniadanie, usiadlam na podlodze i zaczelam brac chrupki w rece i udawac, ze je jem. Dopiero wtedy Pytlusia zainteresowala sie swoim jedzonkiem. Odglos schrupywanego jedzonka szczerbatymi zabkami rozczulil mnie. Postanowilam, ze dzisiaj, chocby nie wiem co, nie bede narzekac. Dzien zaczal sie pieknie...niech trwa...

Oto moj Promyczek :)

niedziela, 21 czerwca 2015

Wiesci...

... o moim piatkowym 'wystepie' na chodniku rozniosly sie po moim bloku jak virus. Dostaje maile, telefony i smsy. Wszystkie pelne cieplych slow, troski i porad. Nie wiedzialam, ze mam tylu zyczliwych ludzi naokolo. Od trzech miesiecy, odkad mam Pytlusie, nagle okazalo sie, ze mam do kogo usta otworzyc. Ludzie pamietaja moje imie. Czasami przychodza na kawe odwiedzic Pytlusie. Mam z kim ja zostawic gdy musze wyjsc do lekarza. Dziwnie sie z tym czuje. Nie jestem przyzwyczajona. Nawet  nie wiem jak mam reagowac i czy w ogole. Tym bardziej po piatku jest mi  zwyczajnie w swiecie wstyd. Zamknelam sie w mieszkaniu. Boje sie wychodzic na zewnatrz. Boje sie zgubic Pytlusie jesli zemdleje na ulicy, albo bede miala podobny atak paniki. W domu leze. Glowa boli. Nudnosci mecza. Szumy w uszach doprowadzaja mnie do szalu. Zawroty glowy w polaczeniu z nudnosciami to jest jazda sama w sobie. Jak mnie juz ze szpitala odeslali to przeciez nie mam po co jechac tam z powrotem. Zostawilam wiadomosc na maszynie mojemu psychiatrze, ze musze sie z nim jak najszybciej spotkac. Ciekawa jestem kiedy oddzwoni. Jestem w rozsypce.
Dzisiaj zadzwonil sasiad i zakomunikowal mi, ze zabiera mnie i Pytlusie na spacer. Zgodzilam sie. Poszlismy do sklepu po zakupy. To byl krotki marsz. Wesoly. Smialam sie. Pytlusia dokazywala. Zrobilismy zakupy. Skierowalismy sie w strone parku dla psow.... i na raz zrobilo mi sie ciemno przed oczami, duszno, zaczelo mi brakowac tchu, nudnosci uderzyly ze zdwojona sila, zawroty. Powiedzialam, ze nie dam rady, musze do domu. Powrot zajal mi moze niecale cztery minuty. Weszlam do domu, zdazylam polozyc sie na podlodze i zemdlalam!!!

Serio, c o   j a   m a m   r o b i c?


sobota, 20 czerwca 2015

Wczoraj...

...wyladowalam na pogotowiu. Poszlam z Pytlusia na spacer. Bylysmy nawet w sklepie. Zrobilam zakupy. Obladowana wracalam do domu. Byl wieczor. Przyjemny chlodek. Spotkalam swoja sasiadke z psem. Zaczelysmy rozmawiac o przyjemnych sprawach. Pieski bawily sie razem. Sielanka. Stalysmy tak moze z pol godziny i postanowilysmy wracac do domu. Zrobilam pare krokow i film mi sie zaczal urywac. Zrobilo mi sie ciemno przed oczami, nudnosci zaciskaly mi gardlo, okropny bol glowy i wrazenie, ze moja klatka piersiowa sie pali i zaciska w imadle i wielka trudnosc w lapaniu powietrza. Stopy, rece i twarz zaczely mi dretwiec. Puscilam smycz i upadlam. Jakis facet zadzwonil po pogotowie. Sasiadka chyba lapala psy, bo z wrazenia i swoja smycz puscila. Pomyslalam tylko, ze tak chyba wyglada zawal serca. Karetka zabrala mnie do tego samego szpitala, w ktorym dzien wczesniej mialam tomografie glowy. Dwa razy zatrzymywali sie po drodze, aby mi zrobic EKG, bo cos im nie wychodzilo. Sprawdzili cisnienie. Dali mi jakies tabletki do ssania. Zalozyli maske z tlenem. W szpitalu lekarze zrobili wszelkie mozliwe badania. Na koniec dowiedzialam sie, ze fizycznie nic mi nie dolega i jestem zdrowa jak kon. Problem lezy w mojej glowie. Dowiedzialam sie, ze te wszystkie bole glowy i atrakcje z nia zwiazane to jest moja depresja. A to na ulicy? To byl atak paniki! Mowie mu, ze wyjatkowo milo plotkowalam sobie z sasiadka, ze wyjatkowo bylam zrelaksowana, nie myslalam o niczym zlym i tak nagle takie cos? Powiedzial mi tylko, ze stres manifestuje sie na rozne sposoby i w roznych chwilach. Lekarz wyjatkowo przygotowal dla mnie kopie wszystkich badan jakie zrobili w szpitalu, wyniki tomografii, napisal tez dodatkowo list od siebie, wreczyl mi to wszystko i powiedzial, ze musze jak najszybciej z tymi papierami pojsc do mojego psychiatry. Kurtyna!

czwartek, 18 czerwca 2015

Dzisiaj...

... mialam powtorke z rozrywki. Swiatlowstret, nudnosci, dusznosci, dreszcze, zawroty i silny bol glowy. W szpitalu czekalam na swoja kolej prawie dwie godziny. Na oczach okulary przeciw sloneczne i czapka z daszkiem zaciagnieta na oczy. Gdy weszlam do mocno oswietlonej sali, zdjelam okulary i czapke, nie wytrzymalam i zwymiotowalam. Myslalam, ze sie ze wstydu spale. Rozryczalam sie. Posprzatali, zgasili swiatlo, przyniesli cos na uspokojenie i srodek przeciwbolowy. Zrobili badanie. Glowa nie przestala bolec. Lzy lecialy jakby sie kran zepsul. Tylko po jakims czasie zaczelam normalnie oddychac. Przynajmniej tyle. Wyszlam, wsiadlam w taksowke i pojechalam prosto na co miesieczna wizyte do psychiatry. Tam mi nerwy puscily zupelnie. Po pietnastu minutach stwierdzilam, ze koniec juz tego przedstawienia, przeprosilam, wstalam i wyszlam nie czekajac nawet az wypisze mi recepte na nastepny miesiac. Juz za plecami slyszalam jak mowil (korytarz jest dlugi), ze te bole moga byc zwiazane ze wzmozonym stresem, bo depresja, bo pies, bo czestsze wychodzenie z domu itp. i jak sie  nic nie poprawi, abym pojechala do szpitala... psychiatrycznego...szlag by go trafil. Niech on spieprza do lasu drzewa liczyc! Ja nawet psychiatry nie  moge zmienic, bo znalezc nowego graniczy z cudem. Probowalam juz. Nie udalo sie. A musze go miec, bo inaczej moga mi rente zabrac. W domu wyplakalam sie Pytlusi w futro, polozylam sie i jakims cudem zasnelam! Moze wreszcie to co dostalam w szpitalu, zadzialalo? Spalam rowno osiem godzin!!! Obudzilam sie tylko z bolem glowy, bez dodatkowych atrakcji. Pytlusia nie marnowala czasu. Powyciagala swoje wszystkie (!) zabawki i poukladala naokolo mnie. Nawet swoj materacyk ze swojego lozka sciagnela i przyciagnela i polozyla przy mojej glowie. Nawet pusty koszyk po jej zabawkach lezal w poblizu mnie. Z siebie zrzucilam misia, szczurka i malpke. Nawet swoja ulubiona kosc jakos wcisnela w moj bok, ale mnie nie obudzila. Gdy to wszystko zobaczylam, jakze by inaczej, rozplakalam sie. Wstalam, doprowadzilam sie do porzadku i wyszlam z tym Pytlusiem na spacer. Jak ona sie cieszyla, jak skakala naokolo mnie, bawila sie wszystkim co udalo jej sie w pyszczek wcisnac, albo lapka popchnac. Bylo juz ciemno, wiec pomyslalam, ze nikt chyba mi juz mandatu dzisiaj nie wlepi i spuscilam ja ze smyczy pod blokiem. Chcialam, aby sobie swobodnie pobiegala, a ona jak na zlosc nie odstapila mnie nawet na krok. Pilnowala mnie jakby sie bala, ze jej uciekne. Usiadlam na laweczce pod blokiem, wiec ona rozsiadla sie przy mojej nodze i tylko rozgladala sie na boki. Co za dzien.

JAK SKUTECZNIE POPELNIC SAMOBOJSTWO...

... przewodnik...zapraszam:

Do Stay Flay...

Do Klarki...
Do Erraty...
Do Moe...
Do Gohaa...
Do Margerytki...
Do Blogoojca...

środa, 17 czerwca 2015

Prawie...

...caly dzien przelezalam w zaciemnionym pokoju, kiwajac sie na boki jak sierota, plakalam, jeczalam, z bolu glowy tak silnego, ze od czasu do czasu wymiotowalam. Zadne srodki przeciwbolowe nie zadzialaly. Gdybym mieszkanie miala na wyzszym pietrze, skoczylabym.
Pytlusia cichutko lezala caly ten czas przy mojej glowie. Jej futerko smeralo mi policzek. Nie ruszyla sie ze swego posterunku nawet na krok. Co jakis czas, gdy na chwile robilo sie cicho, dotykala mojej twarzy zimnym noskiem, jakby chciala sprawdzic czy zyje. Gdy sie do niej odzywalam zawsze chlapnela ze dwa trzy razy jezorkiem po mojej twarzy mlaskajac przy tym smiesznie. Nic nie zjadla caly dzien. Nie dotknela nawet jednego swojego smakolyka. Przez moment przeleciala mi nawet mysl, ze moze ona jest chora i powinnam jechac z nia do veterynarza. Aby wsiasc w taksowke i pojechac na pogotowie z moim bolem, nie blysnela mi ta mysl nawet przez ulamek sekundy. Jutro rano i tak bede miala w szpitalu tomografie glowy. Teraz dochodzi polnoc. Gdy ja zasiadlam do komputera, Pytlusia wreszcie poszla do swoich miseczek i slysze jak chrupie jedzonko. Chyba aniol stroz zeslal tego pieska do mojego zycia.

Tyle lat...

...plawie sie w tej swojej depresji jak nie przymierzajac kaczka w wodzie.
P.I.E.R.D.O.L.E. Byle do brzegu. Chce wyschnac!

wtorek, 16 czerwca 2015

Pytlusia...

...moj piecio miesieczny szczeniaczek o godzinie czternastej przemaszerowal przede mna z szelkami do smyczy trzymanymi w mordce. Usiadla sobie przy drzwiach i szelmowsko patrzyla na mnie smiesznie przekrecajac kudlaty lebek. Dalabym glowe, ze sie do mnie usmiechala. Rozplakalam sie na ten widok. |Co to zwierzatko jest winne, ze ma taka wredna opiekunke. Pierwszy raz od czterech dni poszlam prosto pod prysznic. Ubralam sie. Wlozylam do plecaka butelke z woda, miseczka i pare psich smakolykow. Zalozylam Pytlusi szelki, przyczepilam smycz i uszczesliwionego i podskakujacego z radosci psiaka wyprowadzilam na swieze powietrze upalnego dnia. Patrzac na jej nieopisana radosc polykalam lzy. Naciagnelam na oczy czapke z daszkiem i ruszylam przed siebie. Modlilam sie w duchu, aby nikt mnie nie zaczepial i nie zasypywal pytaniami o szczeniaczka. Mam wrazenie, ze tutaj na chodnikach w samym centrum wielkiego Toronto kazdy zyczliwie sie usmiecha. Zyczliwosc obcych ludzi wylewa sie uszami. Chcialabym byc niewidzialna. Nie mam sily odpowiadac usmiechem na usmiech. Biore pare glebokich wdechow. Przemykam ze spuszczona glowa w boczna cudem opustoszala uliczke i slysze za soba swoje i Pytlusi imie. Nie udalo sie. Musze sie odwrocic, przylepic usmiech do twarzy, pozartowac i porozmawiac o pogodzie i szczeniaczku. Pytlusia szczesliwa i w podskokach podbiega do naszego sasiada i zaczyna swoj uwodzicielski taniec starajac sie zmusic go do zabawy. Patrze z zachwytem na jej niezmacony entuzjazm. Patrze na rozanielona twarz sasiada. Usmiecham sie. Tym razem szczerze. Dobrze jest. Tylko te durne lzy ciagle pchaja sie na zewnatrz. Po kilku minutach mowie, ze sie spiesze i uciekam na druga strone ulicy. Znow oddycham gleboko. Zaczynam lapac co raz wiecej powietrza. Panika chyba powoli mija. Skupiam sie na wyglupach Pytlusi. Bawi sie szyszka. Podrzuca ja wysoko, kopie lapka i biegnie za nia. Tak po calym chodniku. Energia ja rozpiera. Ludzie sie zatrzymuja, zagaduja, usmiechaja sie. Juz zaczynam dochodzic do siebie. Tez sie usmiecham. Zartuje. Glaskam inne psy. Pytlusia robi sie zabawnie zazdrosna. Jest fajnie. Ciesze sie, ze zmusila mnie do wyjscia na spacer. Postanawiam w nagrode zajsc do sklepu dla psow. Juz z daleka widzi sklep i zaczyna ciagnac smycz i maszerowac prosto do sklepu, prosto za lade, bo wie, ze tam dostanie od wlasciciela jakies smakolyki. Zaczynaja sie wyglupy po sklepie. Wlasciciel bawi sie z nia i daje jej kawalki suszonego kurczaka. Pytlusia w biegu polyka kurczaka. Zrzuca zabawki z polek na podloge, ja po niej sprzatam, wlasciciel ja karmi i juz oficjalnie drapie po brzuszku, bo oczywiscie zaprezentowala mu cale swoje podwozie. Dobry nastroj udziela sie i mnie. Pytam o najdluzsza smycz jaka moze mi sciagnac ten pan do sklepu. Przeczytalam na fejsbuku, ze w Toronto kary za nie trzymanie psa na smyczy w parku i w miescie wynosi $360 i wzwyz... wiec skonczyly sie beztroskie zabawy na trawie. Postanowilam wiec kupic nowa osmiometrowa smycz. Wybieram tez zielony plaszczyk przeciw deszczowy, Pytlusia go przymierza. Wyglada bosko. W ogole jej nie przeszkadza ubranko na futerku. Kupuje tez smakolyki, ktorymi tak sie zajada w sklepie i dorzucam do tego wszystkiego dwie male kosci. Zaplacilam za wszystko jak za zboze, ale nawet okiem nie mrugnelam. Zakupy sprawily mi przyjemnosc. Musialam wyniesc psiaka na rekach, bo sie zaparla i nie chciala wyjsc. Powoli, bocznymi drogami, rozmawiajac po drodze z wlascicielami innych psow, wrocilysmy do domu. Uff. Przezylam. Radosc Pytlusi udzielila sie takze i mnie. Ciesze sie, ze wyprowadzila mnie na spacer :)
Po powrocie Pytlusia pomaszerowala prosto do swoich pelnych miseczek, a ja przygotowalam sobie obiad z ryby, awokado i ogorka kiszonego. Obejrzalam 587 odcinek Na Dobre i Zle. Otrzymalam telefon ze szpitala z wiadomoscia, ze w czwartek mam sie stawic na tomografie glowy. Czekalam na nia niecaly tydzien. Dzien uwazam za udany i zakonczony. Pytlusia buszuje teraz w swoich zabawkach, a ja? Ja.... hmmmm .... zobaczymy.... aby tylko wytrzymac jakos do jutrzejszego dnia... moze cos mi skutecznie zaiskrzy o tym jak z powrotem zawinac moje wyprasowane zwoje mozgowe...

Kolejna....

.... bezsenna noc. Piasek w oczach. Bol glowy. Szum w uszach. Strach.
Za oknem pochmurno. Pada deszcz. Pelargonie z balkonu pachna w calym mieszkaniu.
Wszystkie mozliwe swiatla zapalone. Ciagle jest mi za ciemno. Strach. Goraczkowo
zastanawiam sie czego tym razem sie boje? Ze zycia to nie nowosc, ale czego jeszcze?
Boje sie, ze musze wyjsc na  spacer. Boje sie, ze mojemu szczeniaczkowi jest ze mna zle.
Kupilam pieska trzy miesiace temu, aby wreszcie zmusic sie do regularnego wychodzenia
z domu. Zle zrobilam. Nie nadaje sie do codziennego wychodzenia na zewnatrz. Agorafobia
ze mnie ciagle wychodzi. Dwa lata spedzilam zamknieta w mieszkaniu. Po prostu po dwuletnim
nieskutecznym poszukiwaniu pracy wreszcie zaproszono mnie na rozmowe kwalifikacyjna, na ktorej uslyszalam, ze jestem za stara na prace w biurze, ze wiele lat spedzonych w jednej firmie nie jest zaleta, bo przez to na pewno sie nie rozwijalam i jestem do tylu z wszelkimi nowinkami komputerowymi, ksiegowymi itp. Nie mialam wtedy jeszcze czterdziestki! Podziekowalam za rozmowe, wrocilam do domu, zamknelam za soba drzwi i nie wyszlam z mieszkania przez nastepne dwa lata. Wylaczylam telefon, pozbylam sie kabla telewizyjnego i juz nie odezwalam sie do nikogo ze znajomych: przyjaciol, wrogow, nikogo. Nikt mnie zreszta nie szukal. Rozplynelam sie w niebycie. Ludziom to nie przeszkadzalo. Odetchneli z ulga. Nie mozna mnie bylo juz wykorzystac, wiec latwiej bylo o mnie zapomniec. Po co ludziom kula u nogi bez pracy, bez rodziny, bez checi do zycia. Nie dziwie sie.  Depresja z agorafobia to nie jest dobra kombinacja w kultywowaniu stosunkow miedzyludzkich. Po dwoch latach niezrozumialego uwiezienia we wlasnym mieszkaniu wyladowalam pierwszy raz w szpitalu psychiatrycznym. Dretwialam, pocilam i dusilam sie, gdy musialam nawet na chwile wyjsc z budynku szpitala do czego zmuszal mnie psychiatra i pielegniarki. Poza tym wegetowalam caly czas bezmyslnie w lozku, z otwartymi oczami wlepionymi w sufit. Po wszystkich mozliwych badaniach zaczeto mnie tam faszerowac silnymi psychotropami. Dziennie otrzymywalam dwadziescia dwie tabletki. Do wszystkich zajec bylam zmuszana grzecznie, ale stanowczo.  |Po prawie dwoch miesiacach w psychiatryku zaczelam wreszcie dobrowolnie brac prysznice, chodzic na joge, zajecia psychoterapeutyczne i usmiechac sie do ludzi nie uciekajac od nich. Wreszcie nadeszla pora na wypis ze szpitala. Wrocilam do mieszkania. Mialam na tyle energii, ze wreszcie moglam sama odgruzowac i doprowadzic je do jako takiej funkcjonalnosci. Cieszylam sie. Wydawalo mi sie, ze moge gory przenosic. Euforia z powrotu trwala moze dwa tygodnie. Potem wszysto nagle wrocilo do normy i wyladowalam z powrotem w psychiatryku po pol roku. Lekarz nie mial mozliwosci szpikowac mnie wieksza dawka lekow, wiec skierowal mnie na elektrowstrzasy. Przezylam, ale stracilam pamiec na pewien okres czasu. Wrocilam do domu. Wychodzilam tylko na wizyty do psychiatry.przez pierwszy rok raz w tygodniu, a potem przez nastepne piec lat, az do kwietnia tego roku, wychodzilam z domu tylko raz na miesiac... cale piec dlugich lat, z ktorych niewiele pamietam. Lata wyciete z zyciorysu, pelne psychicznego bolu, strachu, niepewnosci. Wizyty u psychiatry sprowadzaja sie teraz do tego, ze mu mowie czy wyszlam w miedzy czasie na dwor, czy nie... czy sie boje czegos czy nie... ze pogoda ladna/brzydka... ze ciagle leze w domu i gapie sie w sufit.. ze moje mysli kraza jak satelity wokol tego co bylo zle w moim zyciu, a przeciez to zle, nie bylo jakies tragiczne... ze mnie to przytlacza...ze nie chce mi sie zyc... ale nagle po trzeciej nieudanej probie, zaczelam sie takze bac, ze jak tak dalej pojdzie to zostane kaleka...co nie zmieniloby duzo mojej sytuacji, bo juz jestem kaleka umyslowa i nie bylabym wcale taka pewna, czy nie jest gorsza od fizycznej... fizycznie cialo samo potrafi sie zregenerowac czesciej niz umysl wyzwolic sie z imadla durnoty ...kalectwo fizyczne czesto (nie zawsze oczywiscie) wyzwala w ludziach wole walki o swoje zycie, kalectwo psychiczne ciagnie tylko do samodestrukcji...  jestem zwyklym wrakiem czlowieka, ktory boi sie nawet wlasnego cienia... ze jestem pasozytem... nic od siebie nie daje, a rece wyciagam do rzadu po rente na zycie i pieniadze na mieszkanie... ze moje ekstremalne lenistwo jest nie do ogarniecia... ze boje sie byc sama w swoim mieszkaniu na czwartym pietrze, ale boje sie tez wychodzic na zewnatrz...nie moge sobie poradzic z agorafobia, ale meczy mnie tez o dziwo klaustrofobia... ze wstanie z lozka i wziecie prysznica jest dla mnie wielkim wyzwaniem, a do tego ubranie sie i wyjscie z mieszkania urasta do problemu wielkosci Everestu....moj psychiatra to wszystko wie... on juz mi nic nie doradza... tylko gdy sie zapedzam w slepy zaulek to mi wmawia, abym wziela swojego mentalnego pilota, nacisnela guzik i zmienila kanal na lepszy program...wiec wracam myslami do lasu, w ktorym czuje sie w miare bezpiecznie... i pomyslec, ze on za ten las kosi grube pieniadze, a ja dalej wegetuje jak wegetowalam....dlatego w marcu stwierdzilam, ze przeciez jesli sobie sama nie pomoge to nikt mi nie pomoze... i stwierdzilam, ze potrzebny mi jest pies... jak pomyslalam tak zrobilam ... na siedemdziesiatej piatej stronie portalu handlowego wpadlo mi w oczy zdjecie malego bezbronnego szczeniaczka z czarnym futerkiem, bialymi lapkami i bialym krawatem... nie myslalam co bedzie potem... bylo tu i teraz... w ciagu pol godziny mialam juz wszystkie informacje dotyczace pieska, aby sie nie rozmyslic, od razu zaplacilam za niego, dostalam potwierdzenie i musialam czekac do konca marca, az szczeniaczek skonczy dwa miesiace i bedzie mogl opuscic swoja mame... miesiac pozniej mala, bezbronna psinka przyleciala do mnie z Florydy, merdala ogonkiem cala droge z lotniska do domu i gdy tylko wyciagnelam ja z jej klatki oblizala mnie jak stara znajoma, przytulila sie do mnie i zasnela... no i bylo po mnie... zakochalam sie w futrzaczku na zaboj... no i z dnia na dzien, po szesciu latach odosobnienia, zaczelam wychodzic na zewnatrz codziennie... po miesiacu co drugi dzien... a teraz jak uda mi sie wyjsc z pieskiem raz na trzy dni to jest dobrze... jestem przerazona... nie potrafie sie zmobilizowac do codziennych spacerow... co prawda w domu bawie sie ciagle z psinka i dbam o nia... ale wychodzenie z domu jest dla mnie problemem... milusia futrzana mordka go nie rozwiazala...na pewno jej nie oddam nikomu... ale nie potrafie ogarnac codziennego wychodzenia z domu... dni i noce przeciekaja mi przez palce i panika mnie ogarnia gdy pomysle o wychodzeniu... dlatego czesto rezygnuje ze spacerow...to jest silniejsze ode mnie... mam wrazenie, ze naprawde jestem uwieziona w szklanej klatce, z ktorej chcialabym bardzo sie wyrwac, ale niewidzialne szyby nie pozwalaja na ucieczke... cale szczescie, ze piesek zalatwia swoje potrzeby na specjalnej podkladce treningowej, ale to nie rozwiazuje problemu... moze Wasze slowa twardej prawdy prosto w oczy postawia mnie wreszcie do pionu?
Moja mala futrzana dziewczynka lezy teraz na swoim lozeczku, na pleckach, skrzywiona w bumeranga i z wystrzelonymi wszystkimi czterema lapkami w gore i z glowa polozona na brzuszku misia. Spi i posapuje glosno. Taki kochany slodziak. Bosze, przeciez jesli nie dla mnie to przynajmniej dla niej powinien mnie ktos stuknac mlotkiem w glowe, abym sie ocknela z marazmu i zaczela normalnie funkcjonowac!

Pokoj samobojcy...

"Myslicie pewnie, ze pokoj byl pusty.
A tam trzy krzesla z mocnym oparciem.
Tam lampa dobra przeciw ciemnosci.
Biurko, na biurku portfel, gazety.
Budda niefrasobliwy, Jesus frasobliwy.
Siedem sloni na szczescie, a w szufladzie notes.
Myslicie, ze tam naszych adresow nie bylo?

Braklo, myslicie ksiazek, obrazow i plyt?
A tam pocieszajaca trabka w czarnych rekach.
Saskia z serdecznym kwiatkiem.
Radosc iskra bogow.
Odys na polce w zyciodajnym snie
po trudnach piesni piatej.
Moralisci,
nazwiska wypisane zlotymi zgloskami
na pieknie garbowanych grzbietach.
Politycy tuz obok trzymali sie prosto.

I nie bez wyjscia, chociazby przez drzwi,
nie bez widokow, chociazby przez okno,
wydawal sie ten pokoj.
Okulary do spogladania w dal lezaly na parapecie.
Brzeczala jedna mucha, czyli zyla jeszcze.

Myslicie, ze przynajmniej list wyjasnial cos.
A jezeli wam powiem, ze listu nie bylo -
u tylu nas, przyjaciol, a wszyscy sie pomiescili
w pustej kopercie opartej o szklanke."
                                                              Wislawa Szymborska
                                                               Wiersze wybrane
                                                                Wydawnictwo a5

Mam przed soba pusta koperte oparta o szklanke, a za soba trzy nieudane proby samobojcze, dwa pobyty w szpitalu psychiatrycznym, serie elektrowstrzasow i jedenascie tabletek dziennie. Tak od lat. Wykruszylam ze swojego zycia ludzi.Zostalam sama ze swoimi koszmarami urojonymi i realnymi. Po wielu latach ciagle nie moge sie zdecydowac czy samotnosc, takie calkowite odizolowanie sie od spoleczenstwa, to ulga czy przeklenstwo. Depresja - rak duszy jak to ktos kiedys okreslil. To tylko i az brak woli zycia. Szklana klatka kiwajaca sie na brzegu czarnej dziury. W srodku ja. Warzywo za zycia. Depresja to czekanie. Czekanie na smierc, ktora sie gdzies zapodziala. Przeciez jest tylu ludzi chcacych zyc. Dlaczego im sie udaje?

W sumie nie wiem dlaczego zakladam tego bloga. Pomoc pewnie nikomu nie pomoge. Sobie chyba raczej zaszkodze. Cos mnie jednak pcha do tego, aby zaanektowac swoj kawalek netu. Chcialabym wyjsc z tej gestej mgly, w ktora sie wpakowalam. Kto wie, moze wroce tu z czyms wesolym, moze bede oplakiwac kolejny zmarnowany dzien lub nieprzespana noc, a moze zafunduje sobie rodzaj blogowej psychoterapii i skupie sie na jasnych stronach zycia, moze bedzie tez spowiedz, a moze bedzie to pozegnanie... a moze cudem znajde tu cieniutka nitke, ktora pomoze mi wydostac sie z tego czarnego labiryntu choroby psychicznej?

Na te noc wystarczy. Dobranoc.